O szczurach ogólnie - Szczur dziki - odchów - dlaczego nie, a może tak?
Senthe - Śro Sie 03, 2016 21:04
Nie wiem, może to jest kwestia jego znikomego zapewne kontaktu z człowiekiem do czasu, aż go zabrałam. Nie rozumiem tego szczura i pewnie już nie zrozumiem, czemu jest tak płochliwy. Funkcjonujemy od paru miesięcy względnie pokojowo i bez gryzienia, ale podobnie jak szczury dzikie, ten jest tylko do patrzenia i omijania.
quagmire - Czw Sie 04, 2016 10:46
Senthe i chyba tę w miarę pokojowość warto zaakceptować. Szansa jest, że na starość (czy tfu tfu - w chorobie) mu się odmieni. Zrobiłaś bardzo dużo dla Waszej wzajemnej relacji, a to jednak zwierzę i czasami tak się zdarza. Po prostu...
Hanami - Czw Sie 04, 2016 19:30
Senthe napisał/a: | ten jest tylko do patrzenia i omijania. |
Wtrącę tu swoje trzy grosze, choć napiszę o szczurku hodowlanym.
Sahinia trafiła do mnie jako malutki dzieciak - sześcio- może siedmiotygodniowy. Była z mamą, która siłą rzeczy jest od niej starsza. Matka garnie się do człowieka i prawie nieprzerwanie i daje się zagłaskiwać. Sahinia jest tak płochliwa jak zając śpiący pod miedzą. Nawet gdy trzymam ją na ręku i karmię jogurtem z miseczki nie wolno mi oddychać. Każde moje głębsze westchnienie powoduje, że mała jest gotowa do ucieczki, a przynajmniej podskakuje wystraszona i na ułamki sekundy przestaje jeść.
Płochliwość szczura czasami leży w jego indywidualnej naturze.
Bmiroslaw - Śro Wrz 28, 2016 12:36
jeśli ktoś nie ma ochoty się zaopiekować to może wpierw warto poszukać pomocy
Megi_82 - Pon Sty 16, 2017 02:16
Czytałam ten wątek kilkukrotnie w ciągu tych paru lat, odkąd mam szczury. Wiem, że jest stary, ale skoro jest, to mogę się podzielić własnym doświadczeniem i przemyśleniami na temat tego, co zostało tu napisane. Piszę tego posta, a na podłokietniku fotela, na którym siedzę, przycupnął sobie mój własny "potwór"
Od pewnego czasu mam dwa dzikuski - nie, nie złapałam w piwnicy tylko normalnie adoptowałam. Placek i Wanilia to rodzeństwo (wykastrowani), wzięłam ich jako 3-miesięczne podrostki, do tego czasu byli razem z rodzeństwem w DT. Zostali znalezieni jako jeszcze ślepe maluszki, zostali odkarmieni i wychowani przez człowieka. Teraz są już dorośli i mogę napisać, jak wygląda moje życie z nimi.
Dołączyli do 7-szczurowego stada bez większych problemów (bali się na początku dużych szczurów), są dobrze oswojeni, nie gryzą, nie demolują domu ani klatki. Jedynie w plastikowych półkach są wygryzione narożniki tam, gdzie róg klatki - równe, ćwierćokrągłe przejścia - do tego właśnie używają zrobionych własnozębnie otworów, nic innego nie zjedli. Metalowa kuweta póki co nie jest potrzebna, a jeśli wygryzą dziurę, to wygryzą, najwyżej wyjdą. Nie podejrzewam, żeby zapragnęli odwiedzić sąsiadów czy coś
Są bardzo inteligentni, sympatyczni i towarzyscy, choć po dziczemu płochliwi i nieufni, ale w domu nie przekłada się to na jakieś problemy. Jak stado pakuje się na kolana/pod szlafrok, to oni tak samo. Reagują na imiona, szczególnie chłopczyk - zawsze przybiegnie, kiedy zawołam. Mogę go podnieść, pogłaskać, osłuchać - tylko trzeba uprzedzić, a nie z zaskoczenia. Można się z nim całkiem sensownie dogadać. Wanilia nie przepada za dotykiem, ale pracujemy, bawimy się i jest coraz lepiej. To baba - i jak szczurza baba, ma milion rzeczy do obejrzenia, kilometry do przebiegnięcia i ogólnie wiecznie w niedoczasie
Jeśli przychodzą goście, dziki dają się zobaczyć, wychodzą z klatki/kątów, choć są nieufni i ostrożni, nie pozwolą się dotykać. Ale smakołyka nie odmówią Wanilia podejdzie sama, Placek za moją ręką.
Jak na dziki są dość "niskopodłogowe", nie znajduję ich gdzieś pod sufitem - fakt, nie mam żadnych firan, zasłon ani wysokich szaf. W każdym razie, nie byli nigdzie indziej niż reszta szczurów, raczej trzymają się stada.
Ze stadem dogadują się dobrze, i z młodymi, i z dziadziem (choć z dziadziem Placek się tam trochę przekomarza - a to Placek nie chce wpuścić Filipka do pudełka, a to Filip nie chce wpuścić Placka do klatki, trochę sobie pofufczą a potem śpią razem w tym pudełku ). Żadne z dzikich nie jest alfą, zupełnie nie mają takich zapędów. Wanilka jest dość uległa, Placek - nie daje sobie w kaszę dmuchać, opierał się troszkę próbom zdominowania przez alfę, ale w końcu jakie miał wyjście przy namolnej, upartej babie Zwykłe stadne przepychanki wyglądają normalnie - przewrócić, pacnąć łapą, dać kopniaka, nigdy w ruch nie poszły zęby.
Wybiegi są minimum 5-6 godzin, zwykle więcej, 9-12, nie trzymamy szczurów w klatce kiedy jesteśmy w domu. Nie ma problemów ze złapaniem ich do klatki, od pierwszego dnia wystarczy podstawić rękaw. Placek często sam wraca do klatki spać (moje szczury padają wcześniej niż ja, zwykle ok. 1 w nocy zbieram śpiące naleśniki do klatki, a w nocy śpią, tak jak reszta).
Jest jeden kłopot - u weta Placek dał popis, skakał, darł się i syczał, dumna jestem z niego, że przy tym nie ugryzł (choć nie mam wątpliwości, że gdyby nie zostawić go w końcu w spokoju, unieszkodliwiłby weta). Pracujemy nad tym. Leki jadł ładnie.
Brzmi w większości dość zwyczajnie, prawda? Po lekturze tego wątku powinnam spodziewać się miniaturek niedźwiedzi grizzly, a tu, kurde... po prostu szczury Na szczęście, oprócz lektury tego wątku, czytałam też tematy wielu osób, które miały dziki, rozmawiałam z tymi, których znam w realu i nikt nie mówił "o rany, nie rób tego". Oczywiście, brałam pod uwagę, że może być trudno, trudniej niż z domowymi szczurami. Że mogą jednak gryźć, niszczyć (choć zależy co dla kogo jest problemem - u mnie szczury nigdy nie niszczyły specjalnie, ale nie robię wielkiego halo, kiedy jednak gryzoń coś pogryzie), że mogą się cofnąć w socjalizacji po zmianie domu. Nic takiego jednak nie nastąpiło, żyjemy sobie spokojnie i przyjemnie. Pozostałe 4 mordki z ich miotu żyją w 4 innych domach i z tego co wiem, wygląda to podobnie, choć poszczególne szczury różnią się oczywiście od siebie usposobieniem.
Chciałabym powiedzieć, że nie podobało mi się ani robienie z dzikich szczurów potworów, ani z domowych - bezproblemowych misiów. Jeżeli zakładamy, że ktoś "zachęcony" pomysłami przeczytanymi na forum weźmie dzika (zdaje się, że nic takiego nie nastąpiło, w sensie odławiania) i pożałuje, że to nie domowy miś, to można też założyć, że ktoś się rozczaruje, bo domowy szczur miał być przytulny, leżeć na kolankach i nie sprawiać problemów, niby w przeciwieństwie do dzikich braci (i to, zdaje się, występuje - mało to zwierząt wywalonych na ulicę?). Dziwi mnie, że takie słowa padały ze strony doświadczonych szczurzo osób. Nie jest to wątek o szczurach domowych, ale chciałabym zaznaczyć tylko, że:
- to nie dziki posłały mój fotel na śmietnik
- to nie dzik posłał mnie w trybie pilnym na pogotowie z ręką spuchniętą do łokcia
- to nie dzik regularnie, raz w tygodniu sprzedaje mi dziaba, bo ośmieliłam się wsadzić łapę do domku czy norki
I, że ile tak naprawdę szczurów lubi leżeć na kolankach i się miziać? Nie miałam wielu takich. Mam jedną, która czasem lubi się przytulić, staruszek miał krótką fazę leżenia na rękach i głaskania się, i jedna szczurzynka pod koniec życia. Reszta - da się pogłaskać, o ile nie ma nic innego do roboty.
Jeśli ktoś chce sądzić, że się wkopałam i robię teraz "dobrą minę", to oczywiście ma takie prawo, ale to zwyczajnie nie jest prawda.
Gamabunta - Śro Sty 18, 2017 22:01
Megi_82, czy to przypadkiem moje dzikie dzieci? Wyciągnięte z kontenera na śmieci spod hali?
Ogoniasta - Śro Sty 18, 2017 23:38
Gamabunta napisał/a: | Megi_82, czy to przypadkiem moje dzikie dzieci? Wyciągnięte z kontenera na śmieci spod hali? |
Dokładnie te U mnie jest Dzika Berta Pozdrawiamy
Gamabunta - Czw Sty 19, 2017 00:13
Ogoniasta, Megi_82, proszę w takim wyprzytulać i wybuziaczkować od drugiej matki zaraz po tej rodzonej Nie mogę przestać myśleć o momencie, w którym te grubasy pootwierały oczka i były już prawdziwymi szczurami, a chwilę wcześniej przyniosłam je do domu jako kluseczki nieporadne, golutkie. Byłabym bardzo wdzięczna za zdjecia jeśli dałoby radę, mogę podać maila, czy coś.
Megi_82 - Sob Sty 21, 2017 19:37
Gamabunta tak, to te ze śmietnika Dziękuję za uratowanie tych cudnych stworów
Masz pw, bo nie wiem jak tu w końcu z linkowaniem
Ogoniasta, jestem zaskoczona, że Ty to Ty Wyczochraj Bercię od ciotki
Ogoniasta - Pon Sty 23, 2017 22:30
Megi_82 napisał/a: |
Ogoniasta, jestem zaskoczona, że Ty to Ty Wyczochraj Bercię od ciotki |
A tak tak, to ja To MY! Bercia wyczochrana i pozdrawia rodzeństwo
Dziś odwiedziła nas "druga mama" naszych dzików - Gamabunta
Jestem dumna z Berci Była bardzo towarzyska Interesowała się gościem, dawała się głaskać, zaglądała do uszu i właziła pod bluzkę
Megi_82 - Pią Maj 29, 2020 19:08
Moje dziczki już odeszły. Nie wiem, czy ktoś jeszcze czyta o dzikunach na forum, ale zaczęłam historię, więc ją dokończę 😊 Przynajmniej początek postaram się w pigułce 😉
Wanilia dożyła pięknego wieku 3 lat, 7 miesięcy i 17 dni, w zdrowiu. Nigdy nie była nawet przeziębiona. Placek zaś odszedł w wieku lat 2 i 9 miesięcy i był, niestety, szczurkiem schorowanym. Płuca, serce, skóra (łysienie, strupy, rany cholera wie skąd, przebadaliśmy na wszystko co się dało, nic nie wyszło), stawy (przeciekały mu te tam, torebki stawowe, puchło i bolało). Szybko też stracił sprawność – podczas gdy 3-letnia Wanilia śmigała jeszcze jak młodziak, to 2,5 letni Placuszek był już dziadziem z niezbyt sprawnymi nóżkami.
Jacy byli – zupełnie różni od siebie, ale generalnie dość* bezproblemowi. Na co dzień kompletnie bezproblemowi – dziki wraz z resztą stada żyły na wolnym wybiegu i nie był to wydzielony „plac zabaw” czy ich pokój, żyły normalnie z nami w mieszkaniu. Wychodziliśmy do pracy, a gdy wracaliśmy, chałupa nadal stała 😉 Spróbowaliśmy tak, bo Waniś źle znosiła zamknięcie w klatce (w przeciwieństwie do Placka, który swój pałac uwielbiał). Nie hałasowała, nie niszczyła, pozwalała się zamknąć, ale potem siedziała w kątku i po cichutku piłowała pręty. Ponieważ już wiedzieliśmy, że nie mają skłonności do demolki, a my chatę od dawna raczej szczuroodporną, to stwierdziliśmy, że czemu nie spróbować, i tak zostało. Za młodu Placek trochę nadskrobał nogi od stołu (w ten sposób mnie zwykle wzywał, jak nie miałam czasu albo jak się kładłam spać), a Waniś parę razy listwy przypodłogowe. Kradła nasze ciuchy, jak gdzieś walnęliśmy, ale nie gryzła ich. Czasem się zastanawiałam, jak to możliwe, że dzikuski są takie spokojne. Wskakiwali najwyżej na kanapę, fotele albo parapet, nigdy nawet nie wleźli na komódkę, gdzie stały pestki dla szczurów. To nie oni uczyli inne szczury, wręcz przeciwnie - nasze stado leniwych naleśniorów wychowało ich na takie same, leniwe naleśniory Choć u Placka to może kwestia wczesnej kastracji, ale on nigdy nie przepadał za przemęczaniem się.
Dziki zupełnie nie były zainteresowane rządzeniem, ani trochę. Szczególnie Placka interesowały w życiu tylko: pełna micha, wygodne hamaki i moje kolana. Nie pociągał ich też świat zewnętrzny, bali się go. Nie poszliby nawet, gdyby im otworzyć okno – wystarczyło rozszczelnić, a wiali z parapetu ile sił w łapkach.
Przestraszeni wydawali dźwięki… nietypowe dla szczurów. Raz w lecznicy dziewczyna tylko się nachyliła nad transporterem, a Placzido jak się rozdarł spod szmatek… dziewczyna pytała, co to za zwierzę, a prowadziła szczurze DT Kilka razy słyszałam też "cykanie", jakby świerszcz...?
Wanilia jako młoda panienka była tą odważną, która nikogo i niczego się nie bała. Ale to się zmieniło, i kiedy dorosła, była zdecydowanie dzikim dzikiem, nieufnym i płochliwym. Wystarczył szelest, a wyskakiwała na pół metra w górę, a kiedy uciekała… dosłownie dematerializowała się. Puff i nie ma szczura. Ale zupełnie nie była agresywna, nie raz wyciągałam ją z kryjówki za tyłek gołymi rękoma. W strachu sztywniała, a w takim potwornym, jak u lekarza – wrzeszczała, ale nie gryzła. Skubnęła mnie delikatnie raz czy dwa, w ostatnich dniach życia, po prostu z bezradności. W jakiś sposób na pewno była do nas przywiązana, bo była zaniepokojona, kiedy wyjeżdżałam. Nawet, jeśli traktowała mnie jak mebel, to ten mebel miał siedzieć na tyłku w domu, a nie się gdzieś szwendać. Kiedy w późniejszym wieku raz była świadkiem niefortunnego łapania Placka do weta, straciła zaufanie kompletnie i już na zawsze. (Co ciekawe, nic takiego nie stało się wcześniej, kiedy to ją zawlekliśmy do weta na kontrolę, wystraszeni tym, ze bezobjawowy Placek był w ciężkim stanie) Ale wystawiała z kanapy mordkę do głaskania... albo po coś dobrego
Niemniej jednak, miała pewną wzruszającą cechę: słabość do starszych, słabszych i chorych, nie tylko szczurów. Urodzona pielęgniarka. Starym, chorym szczurkom nosiła smakołyki, przytulała, myła. Aby się kimś zaopiekować, potrafiła odłożyć na bok strach. Po niemiłej wizycie u weta jednej naszej staruszki, tuliła ją na moim biurku, przy mnie, w igloo bez tylnego wyjścia, niebywałe. Kiedyś ja byłam chora, bardzo słaba. Wanilia przyszła do mnie, wskoczyła mi pod sweter, i leżała przytulona, choć sztywna ze strachu. Tylko ten jeden raz jako dorosła. Generalnie jednak wolała towarzystwo szczurów i trudno było ją złapać.
Placuszek zaś… to był gość, o którym mogłabym napisać książkę, a tu napiszę jej miniaturę 😉 Był wyjątkowy nie tylko jak na dzika, ale jak na szczura w ogóle. To był jaśniepan, książątko moje, tyran i despota. Krótko mówiąc, miał lekkiego świra na moim punkcie. Oswoił się do tego stopnia, że na co dzień, poza tym nieszczęsnym jednym łapaniem do weta, był jak domowy, leniwy samiec. Niemal bez przerwy domagał się mojej uwagi. Jako malec, przez pierwsze dni był ostrożny i zdystansowany, obserwował sobie. Nowe smakołyki kazał najpierw próbować siostrze i wcale mu się nie podobało, że ona się tak do nas wyrywa głową naprzód. Ale ilekroć już jakąś kwestię przemyślał, przepracował, nie wracał do tematu. Kiedy wypuściłam dziczki na pierwszy wybieg po łączeniu ze stadem, sądziłam, że długo ich nie złapię, albo oberwę… a tu się okazało, że młody doskonale reaguje na imię i przybiega, ilekroć go zawołam. W czasie tego pierwszego wybiegu urządziłam klatkę, i o ile Wanisia podeszła, zobaczyła i zwiała, o tyle Placek wlazł i z godzinę zwiedzał, oglądał hamaki, koszyki, półki… klatka została jego ukochaną miejscówką, to tam spędzał najwięcej czasu nawet, kiedy stało mieszkało w kanapie 😊
Był do mnie przywiązany jak wariat, wymagał niemal ciągłego zajmowania się nim. Jeśli znikałam z domu na 2-3 dni, to po powrocie miałam karę w postaci focha. Nie uczłowieczam zwierząt, ale… Najpierw witał mnie, a potem ignorował, odwracał się tyłkiem, kiedy do niego mówiłam. Jeśli to nie foch, to nie wiem, co nim jest. Lubił być na rączkach, na kolanach. Wiedział, że jeśli zechce zejść, odstawię go na podłogę, więc nie było dziwnych ucieczek i skoków z 1,5 metra. Nie przepadał za głaskaniem, nie rozumiał po prostu, po co to, ale też nie protestował. Był najbardziej wyprzytulanym szczurem w tym domu. To dobrze, bo ciągle wymagał smarowania skóry, w późniejszym wieku smarowania i masowania stópek, i znosił to wszystko cierpliwie, zjadał też ładnie wszystkie leki, a nawet pozwalał obcinać sobie pazurki (nie za darmo, oczywiście, on żarł słonecznik, ja cięłam). Nie miałam problemu, aby go obmacać, osłuchać.
Wiedział, jak ściągnąć na siebie moją uwagę. Wychował mnie doskonale Kiedy byłam w domu, Placek udawał niesprawnego, że nie umie wskoczyć np. na 20cm pudełko, rozumiecie. Siedział pod nim i gapił się na mnie jak psychol I długo tak potrafił: 15, 20 minut… wiedział dobrze, że się nim zajmę – podsadzę, zdejmę, będę towarzyszyć. Kiedy nie było mnie w domu, mąż mówił, że normalnie się zachowuje, wskakuje gdzie chce i zeskakuje. To samo z jedzeniem. Poza suchą karmą czy warzywami, nie jadał ze stadem, ani mu się śniło, żeby się z babskami przepychać. Podchodził, niuchał, a potem leciał do mnie, żeby go nakarmić osobno. Najlepiej łyżeczką albo palcem. Nauczył się tego, kiedy jako smarkacz był chory, i rano przed wyjściem do pracy rzucałam babom coś na wabia, a dla niego miałam osobną łyżeczkę… no i poszło. Nawet pestki musiałam mu dawać z ręki, bo z miski sobie nie wziął (oczywiście tylko przy mnie). No i pomidory. Prawdziwy smakosz. Codziennie o 22 stał przy misce warzywnej i jeśli nie było świeżej porcji, żałośnie odskrobywał skórki z poprzedniego dnia… ale jadał tylko 2 rodzaje pomidorów, tylko w sezonie: albo bardzo dobre malinowe, albo takie malutkie bordowe z ogrodu mojego taty. Każde inne kwitował miną „sama se to jedz” Malinowe kupowane w lutym po 30zł/kg... pff^^
Niby był dupowaty, niby baby robiły z nim, co chciały, ale… z wyboru był taki. Zawsze czuć było przez moją i jego skórę, że to nie tak, że jest niezdolny ugryźć, że to po prostu jego decyzja. Bo kiedy ciężko zachorował i ciągle wlekliśmy go do weta, okazało się, że to jednak pełnokrwisty dzikus. Na którąś z kolei wizytę złapałam go podstępem, bo już wiedział, co się święci. Miałam szczęście, uciekając z pudła sam wskoczył do transportera. Gdybym wtedy wyciągnęła do niego rękę, byłoby źle. Gdybym jednak wiedziała, jak się ten pościg odbije na Wanilii... poczekałabym do następnego dnia, ale bardzo chciałam wiedzieć, co mu jest, bo brat odszedł na nowotwór płuc. W dość młodym wieku nauczył się też od starszego, domowego kumpla, że jak mu ludź wsadza łapę do kryjówki, to należy uciąć w paluch. Tylko, że starszy żarł do krwi, a dzik się nieco hamował, nie odgryzał palców, skubał ostrzegawczo. Ale w późniejszym wieku, napastowany ciągle lekarzem, oraz z racji bycia starym tyranem, już się zrobił bardziej skłonny do gryzienia (sama żresz chipsy, a mnie dajesz pestki? Haps!). Ale wciąż był przytulny i potrzebował mnie na każdym kroku, kiedy nie spał.
Chorobę wykryliśmy przypadkiem – poszłam z nim, bo spuchła mu stópka. Zrobili mu rtg, no i stópka okazała się niczym poważnym, za to płuca i serce… biało. Nie znam się na diagnostyce obrazowej w szczegółach, ale wtedy aż usiadłam. NIC nie pokazał, ani w domu, ani gruchnięcia, ani jak lekarka go osłuchiwała, nie spodziewała się takiej masakry. Przecież z nóżką przyszliśmy…! Na szczęście jadł leki i wywinął się z tego. Gdyby nie stopa… pożyłby dużo krócej, bo nie wiemy, jakim cudem normalnie oddychał.
Odszedł wiele miesięcy później, nagle, w domu, nie chorując akurat na nic konkretnego. Długo nie mogłam się otrząsnąć. Bo niby jak… po szczurze, który bez przerwy kręcił mi się pod nogami albo ściągał wzrokiem, nic nie szło bez niego zrobić. To był TEN szczur i do dziś bardzo mi go brakuje, choć odszedł przeszło rok temu.
Czy wzięłabym ponownie dzika? Tak (jak tylko choć raz zaliczę wyjazd na urlop, bo dziki są IMO nieoddawalne na wczasy). Choć wolałabym, aby nie było dzikich szczurów potrzebujących domu u człowieka. Bo o ile wiem, że Plackowi bardzo odpowiadało mieszkanie w domu i służba na każde skinienie , o tyle w przypadku jego siostry tej pewności nie mam (no, może na starość, jak waliła w miski i łyżeczki, żeby przypomnieć, że by zjadła coś poza suchym, zupkę, kaszkę, banana...). Wiem też, że jest mała szansa, że trafię ponownie na takie grzeczne, miłe misiaczki. Ale ja się nastawiałam nie na takie dziki, nastawiałam się na szczury-demolki, gryzące gdy coś im nie przypasuje, uciekające itd. Bo wolałam przygotować się na najgorszą opcję i jednak przynajmniej teoretycznie wiedziałam, na co się piszę.
*Dość bezproblemowe, nie całkiem, bo na przykład wizyty u weta odbywały się zawsze pod wziewką, znieczulenie razem z transporterem. Wanilia ze względu na to, że choć nie gryzła, to darła się na całą lecznicę już przy otwarciu pudła. Nie było sensu ani potrzeby jej stresować. Placek dlatego, że choć w domu był kochanym misiem, to w lecznicy zamieniał się w syczącego potwora. Nie było mowy, aby ktoś go wtedy dotknął, ani lekarz, ani ja, źle by się to skończyło.
Drugi problem był z Wanilią i łączeniem. Nie polegał on jednak na tym, że Waniś nie akceptowała nowych szczurów – wręcz przeciwnie, oboje w ogóle się nie ekscytowali nowymi, przyjmowali je po prostu naturalnie, natomiast każdy nowy szczur (bo w stadzie, do którego dołączyli, nie było żadnych problemów) miał jakiś problem z Wanilią. Jedne po spokojnym łączeniu dręczyły ją, co i tak znosiła cierpliwie, nim się wkurzyła, inne po prostu na nią rzucały, bez ostrzeżenia i nie w celu wywalenia na plecy czy coś. Koniec końców, nie udało mi się tego przeskoczyć. Szczury, które się na nią rzucały (bałam się potem łączyć te szczury z innymi, ale nigdy nie sprawiały trudności, kolejne łączenia szły jak po maśle, tylko Wanilia w nich budziło coś niefajnego) dostały oczywiście łomot. Choć w Wanilii zdawało się nie być grama agresji, to jednak zaatakowana okazywała się zdolna dołożyć dwóm agresorkom naraz, ale dużo ją to kosztowało. Siedziała potem przybita, przestraszona, nie rozumiejąc, co tu się właściwie… była życzliwym, przemiłym stworzeniem i nigdy nikogo nie zaczepiła, w ogóle dziki się z nikim nie biły, nikt w ówczesnym stadzie się z nikim nie bił. Nie było też alfy „z jajami”, która by potrafiła ogarnąć nowych. Same megaprzyjazne lelije, które przerażała agresja, w tym wypadku – niestety.
atomek - Śro Lip 08, 2020 18:20
Megi_82 napisał/a: | Nie wiem, czy ktoś jeszcze czyta o dzikunach na forum, ale zaczęłam historię, więc ją dokończę 😊 . |
Cześć,
Bardzo fajnie się czytało. Dziękuję za super opis
|
|
|